Mule w białym winie (małże po marynarsku) to klasyka wśród dań z owoców morza. Zapewne wiele osób się skrzywi i w ogóle nie wejdzie na ten przepis. A szkoda. Małże smakują wybornie (zupełnie inaczej niż wyglądają! bo nie ma co się oszukiwać – z wyglądu są okropne!). Są niskokaloryczne, mają dużo białka i przygotowuje się je błyskawicznie. Łączny czas przygotowań to jedynie ok. 15 minut. Idealne na romantyczną kolację. Można je kupić coraz taniej, więc nie są już tak niedostępne jak kiedyś – te kosztowały jedynie 10 zł. Poza tym trudno je zepsuć! Musimy tylko trzymać się czasu gotowania – przegotowane będą suche i twarde. Kilogram tych skorupiaków będzie stanowił obiad dla dwóch osób – jeśli ma być bardziej syty bagietkę można zastąpić makaronem typu wstążki.
Składniki:
- 1 kg świeżych małży (ja użyłam muli, czyli omułków)
- 1 szklanka białego pół-wytrawnego wina dobrej jakości (jeśli nie lubicie jego smaku zastąpcie je pół-słodkim)
- 1/2 szklanki domowego bulionu warzywnego
- 3-4 cebule szalotki
- 2-3 łyżki masła
- 1-2 ząbki czosnku
- 1 liść laurowy
- kilka gałązek świeżego tymianku (użyłam cytrynowego)
- pół pęczka natki pietruszki
- świeża bagietka lub grzanki do maczania
Jak przygotować mule? Po otwarciu opakowania ze świeżymi małżami patrzymy czy wszystkie są zamknięte. Gdy któraś jest otwarta – stuknijmy nią mocno o blat – jeśli się nie zamknie po kilkunastu sekundach – wyrzucamy ją (otwarta małża jest nieżywa i się nie nadaje do gotowania – nie dotyczy małż mrożonych). U mnie po otwarciu opakowania większość się otworzyła – a po „opukaniu” zamknęły się niemal wszystkie. Każdą sztukę myjemy pod bieżącą wodą, odrywając włókna jeśli są (bisiory) i dokładnie szorując myjką lub szczotką z ewentualnych zanieczyszczeń i piasku. Małże są gotowe do gotowania. Jeśli już po myciu któraś z małży ponownie się otworzyła to już bez znaczenia – ważne, że sprawdziliśmy, że są żywe.
Mule w białym winie: Szalotki obieramy i kroimy w drobną kostkę. W garnku z pokrywką, który pomieści wszystkie małże rozgrzewamy masło (musi być go sporo). Dodajemy szalotkę, dużą szczyptę soli i wyciskamy ząbek czosnku. Podsmażamy, aż szalotka się zeszkli. Dorzucamy kilka całych gałązek tymianku oraz liść laurowy. Wlewamy białe wino oraz bulion. Gdy całość się zagotuje wrzucamy mule i przykrywamy pokrywką. Gotujemy dokładnie 2 minuty na dość dużym ogniu, po czym mocno potrząsamy garnkiem (trzymając pokrywkę), aby małże się przemieszały. Gotujemy kolejne dwie minuty i znów potrząsamy garnkiem. Zostawiamy jeszcze na minutę do dwóch i zdejmujemy z ognia. Odkrywamy pokrywkę, wyrzucamy zamknięte małże (ryzykujemy, że mogą być nieświeże), a resztę posypujemy obficie posiekaną natką pietruszki. Od razu podajemy, bo szybko stygną!
Jak jeść mule? Najlepiej rękoma! Warto podać do muli miseczkę z wodą – do płukania rąk. Popularne jest robienie ze skorupki po pustej małży szczypiec lub łyżeczki, którą wyjmuje się pozostałe sztuki. Małże można wyjmować z muszli także widelcem. Skorupki są oczywiście niejadalne – zjada się tylko środek. Pamiętajcie, że rarytasem jest sos jaki wytworzył się z małży i wina – aby wykorzystać cały, warto maczać w nim świeżą bagietkę lub grzankę. Można też nabierać bulion skorupką i wypijać.
To ja poproszę , chętnie bym spróbowała
Oj to ja dzisiaj odpadam. Nie lubię 🙁
Gdzie Pani kupowała mule?:)
Są w Lidlu – w ramach tygodnia francuskiego, a na stałe w ofercie Makro
Sama ich jeszcze nie robiłam, ale już jadłam, Twoich też bym chętnie spróbowała 🙂
Nie jest to moja ulubiona potrawa, ale znam osoby, które przepadają 🙂
Ho ho! To chyba teraz czas na przepis na ośmiorniczki 😀
Pyszna klasyka!
Zwłaszcza ze schłodzonym białym winem i na świeżym powietrzu smakują wybornie.
Poza tym mule są wszędzie dostępne. Mozna je kupić też stale w Leclerc’u i w Auchan.
Wspaniały pomysł, w domu robiłam je jedynie raz, ale w restauracjach na plaży są niezastąpione! 🙂
Cena ceną, ale pamiętać trzeba, że mule za dychę nie smakują jak te wyłowione u brzegów Hiszpanii i sprowadzone do nas. Może jestem dziwny, ale mi się mule podobają w skorupach, podobnie jak ich robaczkowe wnętrze. A smak? Nie da się porównać 😀
Jakość zawsze ma najważniejsze znaczenie, ale cena nie zawsze idzie w parze z nią. Możesz kupić i za 50 zł za kg, a część może okazać się nie świeża. Najlepiej byłoby jechać do ciepłych krajów i spożywać owoce morza prosto po połowie – ale nie każdy ma taką możliwość. Dobra cena za to może zachęcić do odważenia się i spróbowania – to, że owoce morza są coraz powszechniej dostępne dla wszystkich (także tych liczących swoje wydatki) to dla mnie tylko plus
Ale nie sądzisz, że to z racji kiepskiej jakości i niskiej ceny niektórymi produktami ludzie nie potrafią się zachwycić? Co z tego, że zjem sobie w marcu chińskie truskawki, skoro nie smakują nawet jak te prawdziwe (tu: nasze)? Jestem zdania, że jeśli próbować czegoś nowego, to tylko na maska, czyli najlepiej z miejsca, skąd pochodzi dany produkt i od sprawdzonego producenta, dla którego liczy się jakość, a nie ilość sprzedanego produktu.
Nie zrozumiałeś mnie. Mylisz pojęcie jakości i ceny. Można kupić fajne produkty niedrogo. Mule za 10 zł mogą być smaczne. Tanie truskawki nie oznacza, że pryskane. Czy muszę pół życia czekać na podróż do Wietnamu, żeby spróbować Pho? Wcale nie uważam, że „z racji kiepskiej jakości i niskiej ceny niektórymi produktami ludzie nie potrafią się zachwycić”. Można wyczarować pyszne danie z mrożonych krewetek i się w nich zakochać. Jak będę miała wyjątkową okazję – kupię świeże. Nie zawsze można żyć „na maksa”, choć na pewno każdy z nas by chciał 😉 Warto wydać więcej na produkty lepszej jakości, jeśli mamy taką możliwość – lecz nie warto generalizować, że „taniej=gorzej”. Mając mniej zasobny portfel też możemy zachwycać się owocami morza i egzotycznymi składnikami – nawet z dyskontów, które dają możliwość zakupu takich produktów nie tylko osobom z wielkich miast.
nigdy nie próbowałam, ale ciekawi mnie to danie
Wyglądają cudnie i brawo Ty. Tanio nie zawsze oznacza źle a drogo dobrze. Nie raz kupiłam bardzo tanio produkty z przydomowego ogródka i były pyszne i zdrowe już nie wspomnę o świetnych kozich serach pewnego starszego pana, który kozy trzymał bo je kochał, a produkty z ich mleka prawie za darmo rozdawał. Smakowo były o całe niebo lepsze od sklepowych drogich zagranicznych braci:)
Nigdy nie jadłam, a chętnie bym spróbowała 🙂
uwielbiam owoce morza! 🙂
Klasyczne włoskie danie .. ale mocno zmodyfikowane – nigdy nie slyszalem o lisciu laurowy i tymianku do muli … a Wino pół- słodkie to już pomysł wręcz straszny :/