Obnażam przed Wami moją kuchnię. Pomarańczową kuchnię, którą kocham, w której uczyłam się gotować i z którą wiąże się mnóstwo ciepłych wspomnień. Niestety od bardzo dawna nie spełnia ona moich oczekiwań. Dlaczego?
Jedenaście lat temu, gdy ją urządzałam, panowała moda na fronty o kolorze wenge (bardzo ciemny brąz). Uważałam, że to najpiękniejsze fronty na świecie! (serio). Walnęłam wenge w niewielkiej kuchni i jakby tego było mało – w salonie. Wierzcie lub nie, ale na tamte lata kuchnia wyglądała jak z ówczesnego magazynu wnętrzarskiego. Duma mnie rozpierała. Ale fronty to nie wszystko. Konieczny był też wyrazisty kolor. Uwielbiałam pomarańczowy, więc nie zastanawiając się długo nad tym, jak będzie wyglądał na wszystkich ścianach, zdecydowałam, że będzie taki jak lubię. Wyszło energetycznie i nie nudno. Jednak w sześciometrowej kuchni położenie tak mocnego koloru i brązowych frontów sprawiło, że bywa w niej bardzo ciemno. Początkowo nie sprawiało mi to problemu – wszak lubiłam ciemne wnętrza. Do czasu…
Po wprowadzeniu się „na swoje” odkryłam swoją miłość do gotowania. To właśnie w kuchni lubiłam najbardziej przebywać, a przygotowywanie obiadów i deserów odprężało mnie i motywowało do wypróbowywania coraz to nowych receptur. Bardzo szybko zaczęło mi brakować większej ilości blatów – przestrzeni roboczej było bardzo mało. Większość prac przenosiła się na stolik (oczywiście wenge), który niedawno oddałam (stał pod lampami). Nie pomagało mi także to, że lubię trzymać produkty, których używam codziennie na wierzchu. Niektórzy mają minimalistyczne nawyki chowania – ja wręcz przeciwnie. Olej, oliwa, sól, cukier, łopatki, deski, mąka, kawa, herbata – codziennie po to sięgam i lubię jak są pod ręką. Na takim metrażu i z taką długością blatu jest to jednak niemożliwe.
Ratunku, nie mieszczę się!
Wraz ze stażem mieszkania, zaczęło przybywać sprzętów. Studentce nie było potrzeba wiele, ale gdy założyłam rodzinę i gdy eksperymentowanie w kuchni zaczęło być coraz poważniejsze, kuchenne blaty i szafki wzbogaciły się o dobra takie jak: ekspres do kawy, mikser planetarny, mikser ręczny, blender kielichowy, blender ręczny, malakser duży, malakser mały, toster, frytkownicę, gofrownicę, grill elektryczny i inne „bardzo potrzebne” sprzęty. W szafkach było już ciasno, dlatego część gratów trzymam w przedpokoju.
Można by to jednak przeżyć, jednak wszystko zmieniło założenie bloga. Nie mogę pokazywać wszystkich dań na jednym komplecie talerzy i misek. Stopniowo zaczęło przybywać (nazywanych przez blogerki kulinarne) „przydasi”: talerzy, talerzyków, misek, desek do krojenia, form, szmatek, bieżników, akcesoriów do zdjęć – wszak wszystko „się przyda”. Szczęśliwi ci, którzy posiadają piwnicę – u mnie w nowym budownictwie, w środku Warszawy, można o niej jedynie pomarzyć. Niestety miejsca nie przybyło – część rzeczy nieelegancko zaczęłam ustawiać na górnych szafkach.
Chyba nie muszę nawet wspominać, że moda na wenge i wyraczaste kolory przeminęła. Być może za 20 lat znów powróci, ale teraz w kuchni nie czuję się już dobrze. Wiek już nie ten, gusta i potrzeby również. Zaraz po wenge przyszła moda na kolorowe, błyszczące fronty z MDF. Potem już tylko biel – ale nadal błyszcząca. Dziś króluje biel, szarość i naturalne drewno – w prostych, klasycznych formach. A im jestem starsza, tym bardziej doceniam takie klasyczne rozwiązania, które się nie starzeją. Z rozmarzeniem oglądam kuchnie koleżanek i zastanawiam się, czy u mnie też taka klasyka sprawdziłaby się na co dzień. Ale decyzja o remoncie wcale nie jest prosta.
Moda – modą. Nie może być jedynym wyznacznikiem, bo zmienia się non-stop. Jednak zostałam tą blogerką i pojawiły się problemy, których nie mają inni ludzie. Wszystkie zdjęcia, wykonane w kuchni mają straszne żółte odcienie – na pewno zauważyliście, że zdjęcia z tego posta, mimo że wykonane w świetle dziennym, nie wyglądają naturalnie. W kuchni jest ciemno, więc niemal każde zdjęcie jest niewyraźne z żółto-czerwonymi odbiciami od pomarańczowych ścian. To bardzo frustrujące. Zdjęcia robię więc w salonie lub na balkonie. Biegam z garami po całym mieszkaniu i nie mam za bardzo jak robić zdjęć „krok po kroku”. A jak już je robię, spędzam dodatkowe pół godziny w Lightroomie obrabiając komputerowo to, co da się uratować. A że człowiek stara się i chce być coraz lepszy w tym co robi – smaczniej gotować, ładniej ozdabiać, robić lepsze zdjęcia – to i szuka też ułatwień. Coś we mnie pękło jednak dopiero wtedy, gdy moje „piękne” wenge fronty zaczęły miejscowo pęcznieć, a okleina zaczęła być w coraz gorszym stanie.
No to zmieniam 🙂
Wszyscy podpowiadali mi „ja to bym jeszcze dziś kupił puszkę farby i tę świecącą pomarańczkę przemalował jakby mi przeszkadzało”. Ja niestety do decyzji musiałam dojrzewać – może dlatego, że wciąż przeszkadzałyby mi zbyt ciemne i już lekko rozpadające fronty oraz notoryczny brak miejsca? Marzyłam o czymś bardziej kompleksowym. Zaraz przed 30 urodzinami małż oświadczył: „planuj, a ja zrobię Ci ten remont, nie tylko malowanie – razem uda nam się zdziałać więcej”. Decyzja zapadła błyskawicznie. Cel był taki: żegnamy pomarańczę, robimy jaśniejsze fronty, zmieniamy mocno porysowany blat i szukamy więcej miejsca na przydasie – to wszystko oczywiście za mniej niż milion monet, dlatego wzięliśmy urlop, by jak najwięcej prac wykonać samemu. Wkrótce pokażę Wam, jakie zmiany zaplanowałam. Nurtuje mnie też czy Wam także znudziła się Wasza kuchnia po latach? A może macie za sobą upragniony remont? Jestem ciekawa czy tylko mi gust się zmienił tak diametralnie, czy może takie uleganie modom i chwilowym fantazjom to naturalna kolej rzeczy? Wiem tylko jedno – dziś wszystko zrobiłabym inaczej! Żegnaj pomarańczo. Nie byłaś zła, wiele razy mi poprawiałaś humor, ale czas na nowe.


Ładnie opisałaś swój proces myślowy dojrzewania do zmiany wyglądu kuchni. Ciekawa jestem zmian, czekam na ciąg dalszy:)
Bardzo fajna kuchnia.
Ładnie napisane. Ciekawe, jak będzie wyglądać nowa kuchnia 🙂
Kiedy wprowadziłam się do obecnego mieszkania, też zastałam wściekle pomarańczową kuchnię 🙂 Teraz ma kolor kakao 🙂
Ja nie patrze na mode. To co mi sie podoba i co by pasowalo do pomieszczenia, mebli itd. 11 lat nie malowac scian to szacun, ja po malych dzieciach po dwoch latach nowego domu maluje bo mam rysunki na scianach i lapki odbite. 11 lateble Pani wytrzymaly. Ja kupilam u producenta rok temu ” modne” i co? Schodzi okleina jak cos sie rozleje albo nawet zaparuje. Tandeta. A meble cuda dwukolorowe nowka rok wytrzymaly w calosci. Wychodzi na to ze aby miec pokazowa kuchnie na blysk nie mozna nic w niej robic.Powodzenia z remontem.
Czasam idziemy za modą i zapominamy o funkcjonalności czy jakości 🙁 Ale człowiek najlepiej uczy się na własnych błędach 🙂
Jak na 11 lat to faktycznie kuchnia nadal wygląda fajnie. Ja mam swoją od 6 i nie jest dużo inna. Może jaśniejsza, bo ja mam gorne szafki w kremie a dolne w ciemnym beżu, ale są kształtem podobne. Dziwi mnie jednak najbardziej to, że 11 lat nie malowałaś ścian chociażby ze względów higieny. Ja jak mam jedna farbę 4 lata to denerwuje mnie to, że pomimo regularnego odkurzania nie jest już idealnie czyta. I to już jest dla mnie za długo niemalowane… No a w kuchni tymbardziej …
Ściany miały ogromną zaletę – był na nich nałożony specjalny tynk, który świetnie można było utrzymać w czystości – wszelkie zabrudzenia łatwo było zmyć zwykłą mokrą szmatką. Teraz zwykłą farbą, malować trzeba będzie znacznie częściej 🙂
Czasem gusta niektórych ludzi mnei przerażają.. 🙂
Bardzo dobrze, że zdecydowała się Pani na zmianę. Taki kolor był nieco zbyt jaskrawy. Myślę, że do kuchni najlepiej pasuje jakiś jasny beż, ponieważ dzięki temu pomieszczenie wygląda przestronniej. Ja również zdecydowałam się na takie barwy w moim projekcie, który tworzę w darmowym kreatorze online.